wtorek, 3 czerwca 2014

Mam wrażenie, że moje kaktusy nie kwitną.
Te długie łodygi ich kwiatów wydają się być tylko potrzebą
sięgnięcia ku słońcu. By być bliżej jedynego ich boga,
tego, który daje im życie i energię. Zapewnia przetrwanie.
Pomimo, że piękne te kwiaty i z racji dwunastogodzinnego
życia tak ulotne (co zwiększa w moim odczuciu ich piękno)
to w tej chwili postrzegam je jako przejaw lamentu za
nieosiągalnym. Nieudolną próbę osiągnięcia spełnienia.
I za samo próbowanie należy się moim roślinkom
szacunek. Są odważniejsze ode mnie...a może chcą
mi coś powiedzieć...pokazać, że się jednak da...no o taką
inteligencję i chęć wpływania na swego właściciela bym ich
nie podejrzewał...
Zasypiam, śpię, nagle budzi mnie
węgiel kopalniany z hukiem dostarczony
bladym świtem pod moje drzwi,
słyszę jak obija się o ściany domu,
dudniąc, trzęsąc moim światem, pokojem,
moim łóżkiem, moim życiem.
Wyleguje się teraz ta czarna masa
w promieniach wczesnego słońca
na zielonej niegdyś trawie,
teraz czarnej, zarażonej, chorej.
Nie mogę spać, nie potrafię nawet 
zamknąć oczu, z dzikim uśmiechem
na twarzy myślę o tym jak wymierzam
jej karę, wrzucam w ciemną, wilgotną 
otchłań piwnicy gdzie, niczym w celi śmierci,
czeka na swój koniec w płomieniach
szósta rano, niewinna godzina, jakże wolna
od wspomnień, 
rozdziewiczam ją, krzyczy
budzącym się gwarem za oknem,
ciężarówkami jeżdżącymi w tę i tamtą
stronę bez celu,
krwawi promieniami ledwo co
przebudzonego słońca nieśmiało spoglądającego
na szaleńców tłumnie pędzących
gdzieś ku zatraceniu,
spocona poranną rosą uśmiecha się
mrużąc oczy z rozkoszy,
tak, jest pięknie, płacze ze szczęścia,
jak mogła tyle lat pozostawać w ukryciu,
musimy to powtórzyć,
nastawiam budzik na jutro...

Gniewny gwar gnania przyciąga uwagę
przechodniów z pogardą spoglądających
na moją nędzną egzystencję,
patrzą, wzruszają ramionami,
idą dalej, bo przecież tu nic ciekawego,
nuda panie, nuda i rozpacz,
łzy po tym co przeminęło,
po tym czego nigdy nie było,
a mimo to boli, że nie powróci,
już nigdy, odeszło, poszło sobie
ku zachodzącemu słońcu,
zostałem w cieniu już na zawsze,
jednocząc się z nim
sam stałem się cieniem
własnego człowieczeństwa,
potworem pośród potworów,
przygarbioną pokraką w zatęchłej jaskini